Po 18.00 lokalesy najważniejsi. Głośno i rubasznie. Kelnerka całkiem niezainteresowana goścmi. Niesprzątniety stol- jedyny do przysiądnięcia- straszył nas przez dobry kwadrans a obsługująca dziewczyna mimo, że obsługiwała sąsiedni, to każdy kurs konczyła 'na pusto', zamiast zabrać od nas brudne naczynoia po poprzednich gościach. Choć oczywiście -jak goście wyszli- to warto zaraz po nich posprzątac. Tych nauk nigdy dość. Na pytanie za ile bedzie gotowy lin -> 1/2h (co należy tłumaczyć min. 45 min) zdecydowaliśmy na zupe rybną. I to jest gwóżdź. Rosołek z kluseczkami kładzionymi (skądinąd smacznymi) i dwie kuleczki czegoś! W zasadzie organoleptycznie nie jestem w stanie stwierdzic co to było. Domyślam się, że może miało coś wspólnego z rybą. Ale moje domniemania wypływają raczej z nazwy niż czegokolwiek innego. Tyle nt jedzenia. Wnętrze niewielkie, kameralne, ze sztuką miejscowych artystów w dość naiwym stylu. Jak ktoś lubi. Wyroby miejscowe w gablotce, ale kelnerka w żadnej mierze nie była zainteresowanea nawet krótką informacją skad/co/jak. Bosz, w takich momentach przypomina mi się poziom obsługi w DE, ES, IT itp. Cóż, taki mamy klimat. Ale nie poddawajmy się!